poniedziałek, 16 października 2017

Ciao ciao siciliano!

Jesienny wieczór oraz herbata z goździkami, cynamonem i miodem zmotywowały mnie, aby podzielić się gorącymi wspomnieniami z Sycylii. Nie ukrywam, kilka osób pytało co tam z moim Spojrzeniem na Świat i to również mnie zachęcało, za co dziękuję :) 

Tegoroczne wakacje były nietypowe, ponieważ podróżowaliśmy we troje :) Nie powiem, było to trochę szalone, ale okazało się strzałem w dziesiątkę :) Każde wakacje porównujemy: Gran Canaria - nasze pierwsze wspólne wakacje, do tego podróż poślubna. Wszystko było nowe, dużo zwiedzaliśmy, odkrywaliśmy wyspę na swój sposób. Rok później Kreta - spragnieni leżingu i smażingu nie wypożyczaliśmy samochodu, postawiliśmy na okolice Rethymno. Z jednej strony nie poznaliśmy wyspy, ale z drugiej, każdego dnia mieliśmy przygody, które sprawiły, że dobrze wspominam zeszłoroczny sierpień :) Ale kiedy wróciliśmy z Grecji, postanowiliśmy, że na następne wakacje musimy jechać z ekipą! 
Żądni przygód, dobrej zabawy oraz (nie będę Was oszukiwać) obniżonych kosztów, zabraliśmy się za kompletowanie towarzyszy wyprawy! Historii i pomysłów było wiele, jednak los sprawił, że naszym kompanem stał się Janek. 

Zapraszam do naszego sycylijskiego świata!



Lądowanie nad Katanią i widok na Etnę. Mieliśmy w planach podróż na wulkan, ale po czasie zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy wystarczająco przygotowani i słabo byłoby wchodzić w sandałkach i sweterku na tę dość wysoką górkę :)




Partnerem naszego noclegu było jak zawsze Airbnb, ja szukałam mieszkań a chłopaki decydowali co podoba im się najbardziej. Szczerze - wolałabym coś bliżej morza, ale nie było nic cenowo godnego. Mimo wszystko nie żałuję i nie ubolewałam, gdy siedzieliśmy na tarasie podczas posiłków <3




Widok, który nas powitał na samym początku. Spędziliśmy tutaj dobrych kilka godzin w oczekiwaniu na możliwość wejścia do mieszkania. Dzięki dobremu nastawieniu szybko wybaczyliśmy włoski chaos :D




Wysepki Isole Cyclopi które widać, korciły mnie swoim wdziękiem cały tydzień. Gdy widziałam lazurową otoczkę wokół nich, skręcało mnie z żalu i stwierdziłam, że umrę, jak nie popłyniemy. Marzenia się spełniają!




Boże Narodzenie? Nie, lipcowy wieczór! Kościół św. Jana Chrzciciela w którym byliśmy przy okazji niedzielnej Mszy Św. Niestety nie było w okolicy żadnej Eucharystii po polsku, dlatego radziliśmy sobie z tłumaczeniem ze strony Instytutu Duszpasterstwa Emigracyjnego










Jeszcze na etapie planowania postanowiliśmy, że będziemy naprzemiennie zwiedzać i plażować. Pierwszym punktem była Taormina - często odwiedzany przez gwiazdy kurort . No to musieliśmy się tutaj pojawić! :P







  

                                       



Janek, który zdecydował się z nami jechać, musiał przywyknąć do wyjadania sobie nawzajem z talerzy! :) Ciekawe było to, że na początku wizyty w restauracji przynoszono wodę i... Suchy chleb.
O opłacie za te niespodzianki dowiadywaliśmy się podczas płacenia rachunku. Nie dziwiło mnie to wielce, bo wcześniej czytałam co nieco o zwyczajach sycylijskich. Jednak po Grecji, w której do rachunku dostawaliśmy owoce, alkohol "Raki" oraz baklavę za free, byliśmy ciut zaskoczeni.
















Mój sposób na pamięć o chrześniaku :) Kiedyś pokażę Wam całą kolekcję jaką ma teraz Antek :)










Widzicie w oddali tę górę z krzyżem? To właśnie tam chłopaki postanowili się wdrapać w czasie największego upału. 














Każdy wyjazd zorganizowaliśmy tak, by pozwiedzać, coś zjeść i na koniec użyć słońca przy okolicznej, pięknej plaży. W Taorminie była to Isola Bella. Odważni skakali z tamtejszych skał wprost do niebieściutkiej wody. W tym aspekcie nie byłam tak pewna siebie :)



Moja "Marciniakowa" natura, z której jestem dumna, nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok skrobiącego coś tam sąsiada. Dzięki temu poznałam jeżowce. Ciekawe doświadczenie, ale po raz kolejny dowiedziałam się, że z owoców morza mogę zjeść tylko krewetki przyrządzone przez Monikę z Warszawy.


                                     

Wsiadamy do samochodu i przenosimy się do innego regionu Sycylii, by odwiedzić Ennę, Dolinę Świątyń i Schody Tureckie. Pierwsze co zachwyciło chłopaków, to zupełnie inna okolica - wszechobecna susza. Mnie pociągały samotne, wielkie i stare domy na wzgórzach. W drodze do pierwszego punktu słuchaliśmy koncertu pasyjnego "Krzyż" wykonanego przez zespół 23 dni :)






Będąc w Ennie, skręciliśmy nie w prawo, ale tak jak GPS nam pokazał - w lewo, dlatego nie zwiedziliśmy tej części miasta opisanej w przewodniku, ale tę nieturystyczną część. Miało to swoje plusy, ale niedosyt pozostał. Może to i dobrze? :)









Dolina Świątyń przywitała nas gorącą atmosferą i widokiem łupiącego coś pana. Nie zastanawiając się trzy razy, podeszłam i zapytałam co robi. Okazało się, że cała przestrzeń usłana jest drzewami migdałowymi! Janek po chwili namysłu odłożył GoPro i sam zaczął skubać! :) 


























Fotorelacja bez kóz, byłaby fotorelacją straconą! :) Tym bardziej w czasie wyjazdu, podczas którego królowało to! :D





"No dobrze, przed opalaniem trzeba coś zjeść! Chodźmy na pizzę! Co z tego, że jest sjesta!"
I w ten sposób czekaliśmy na pizzę 1,5 godziny :) W tym czasie nacieszyliśmy się sobą, odpoczęliśmy, wypiliśmy zimne trunki poprawiające nastrój i udaliśmy się na plażing!





Zawsze chciałam zdjęcie z prezydentem miasta Torunia :D Ale że we Włoszech? :)





Chodząc wzdłuż plaży (chciałoby się napisać "chodząc po wodzie" :)) zaczepił mnie nieprzystojny Włoch. Zaczął mówić o jakichś kosmetykach, machając przy tym rękoma wokół ciała. Nie wiem czy przyczynił się do tego jego wygląd, czy to, że nie wszystko rozumiałam, ale grzecznie podziękowałam. Chwilę później pan nie dając za wygraną, wciąż przekonywał mnie o czymś, co wydawało mi się tanim sposobem sprzedaży. Zapytałam w końcu "za ile?". Usłyszałam: "Za darmo! Chodź za mną!". I udałam się pod białą skałę, którą nie trudno zauważyć zza moich pleców. Pan z Włoch nabrał białego pyłu do rąk, podszedł do wody, zamoczył i w ten sposób powstała mikstura na śmierć przypominająca tę z Rossmana z napisem "Maseczka z glinką białą". Zabawy co nie miara i zdjęć, które ujrzeć mogą tylko wybrani :D To powyżej, to tylko odważna namiastka :)


                                                 



Wyjazd zbliżał się ku końcowi, gdy poczułam, że muszę przejść się do miasta w poszukiwaniu targu rybnego. Skoro bazar to i poranne budzenie, które tutaj wychodziło mi nad wyraz dobrze. Targ znalazłam, ryb niestety nie. Wyglądało to w ten sposób, że około 7 osób kręciło się w okolicach łódek i jeśli było coś na sprzedaż, to krzyczeli co złowili. Jedyne co udało mi się dostrzec, to reklamówka ośmiornic. Widokiem owoców morza nie dane mi było się nacieszyć, ale za to wraz z pożyczonym kompanem Canonem (mój Nikon prawdopodobnie uda się na wieczny spoczynek...) współpraca układała się pomyślnie.











Chyba muszę napisać "sycylijska norma". To jest mini fontanna. Gdzie się nie obejrzeliśmy, tam bałagan, syf i porozwalane śmieci nawet wzdłuż autostrad. Lubię polski porządek.




Wspominając wyprawę na grecką wieś, zamarzyłam sobie podobną wyprawę we Włoszech. Udało się nam - w Polsce byłoby pełno ziemniaków, buraków cukrowych i kukurydzy, tutaj pełno bakłażanów i drzew pomarańczowych. Nawet banany się znalazły. Czułam się jak w domu :)

                                      











Gdy czytałam na temat granity, wyobrażałam sobie zwykły lód, który otrzymała mała Sayuri w "Wyznaniach Gejszy". Ku mojemu szczęściu dostałam po prostu aromatyczne i intensywne w smaku lody migdałowe oraz wiśniowe z ciepłą bułką. Uwielbiam pozytywne zaskoczenia! Tęsknię za tym smakiem.





Na koniec wojaży udaliśmy się do Katanii. Wyjazd spod znaku zwiedzania miasta, chodzenia i opalania karku :) Sami zobaczcie!







We wszystkich sycylijskich kościołach, obok których przechodziliśmy, były dekoracje przygotowane na zbliżające się śluby. Co mnie zaciekawiło, to naczynia z ryżem do sypania, ułożone tuż przy schodach, w pobliżu wejścia do kościoła. I nikt nie musiał chować kilograma ryżu w kopertówce! :P


                                   











Tutaj po raz ostatni we Włoszech zjadłam tamtejszy przysmak - canollo, czyli rurkę z kremem ricotta, oprószoną pistacjami (których było mnóstwo w sklepach, pod różnymi postaciami! Istny raj!). Cóż ja mogę tutaj napisać... Polubiłam to ciasteczko :D








Wyobraźcie sobie, że ten XIII wieczny zamek Ursino został zbudowany na klifie! Otoczenia budowli nie oszczędziły jednak trzęsienia ziemi oraz wybuchy wulkanu, co spowodowało, że znajduje się on obecnie 1 km od brzegu morza.





Chętni do zdjęć Sycylijczycy i...




...standardowe, włoskie przytulaski!













 

Na koniec postawiliśmy na totalny leżing i smażing. No i ta woda... Czyściutka - ryby pływały wokół nóg a kraby maszerowały po kamiennej do opalania przestrzeni. 




                                               
Następną pyszną przekąską były arancini. Kolejna tęsknota mojej duszy. 


                                               
Marzenie popłynięcia za pomocą "pedalò" spełniło się tuż przed wylotem! Chłopaki dziarsko skakali do wody a ja korzystałam z ostatnich promieni słońca. Ach.


                                             



Jak wyjazd to obowiązkowo randka z mężem! Ostatnia przygoda z owocami morza. Mam wrażenie, że za każdym razem to sobie powtarzam i za każdym razem daję im ostatnią szansę. 








To były wspaniałe wakacje, cieszę się, że dane mi było po raz kolejny wyjechać gdzieś dalej niż do Wrzącej :) Mam nadzieję, że przyszłe wyjazdy równie pozytywnie nas zaskoczą, nie tylko zabytkami i otoczeniem, ale również doborowym towarzystwem! :)

Foto: ja, Piotr i Jan J. :)