środa, 2 listopada 2016

Może być jeszcze lepiej

     Tydytydy… Tydytydy… 6:20… Poranny półmrok w pokoju spowodowany jest nie tylko jesienią, która rozłożyła się wygodnie w naszej Polsce - tuje za oknem i żaluzje na oknach robią swoje. Budziku, nie jesteś moim przyjacielem.
     Zaspana wstawiam wodę, kontynuując wczorajsze rozmyślania w co mam się ubrać. Tuptam w szarych kapciach po warszawskim mieszkaniu mając nadzieję, że nie obudzę mojej współlokatorki. Drzwi się otwierają… 
„Cześć Michalinko, dobrze spałaś? Dzisiaj na obiad zrobimy coś pysznego!”
Dobra dusza, wspaniały szef kuchni, pomocna dłoń. Kto by pomyślał, że anioł zaszyje się w ciele Pani Blond Adwokat!
     Makijaż, jajecznica, pomidor, tosty z masłem i czystek, który będzie na mnie czekał po powrocie. W tle chrupania – katolicki głos w naszym domu. Miło posłuchać czytań z dnia. Tuż obok Anielica przed lustrem staje się Archaniołem za sprawą tuszu i różu.
     W drodze na tramwaj rzucam uśmiech do dozorcy, który chętnie otwiera bramkę. Przede mną piętnastominutowy spacer. W Toruniu 15 minut to dojście z mieszkania na Rynek Staromiejski okrężną drogą, w Warszawie – dojście do sensownego przystanku. Pół godziny o 8 rano w mieście piernika, to dojazd z jednego końca miasta na drugi, tutaj – z Ochoty do Śródmieścia, czyli ok 4 km. 
Urok większych miast!
     Nauczyłam się czytać w komunikacji miejskiej a czas odgrywa w tym przypadku ogromną rolę. Pochłanianie książki na stojąco nie jest już dla mnie czynnością nieopanowaną – zauważyłam, że przy społeczeństwie pełnym seniorów, nie ma sensu siadanie, chcąc być kulturalnym. Nie raz fantazjowałam na temat gentelmenów, którzy ustępują nie tylko staruszkom, ale również zwykłym kobietom, wyobrażając sobie mężczyzn w kapeluszach, kobiety w sukienkach… Dopiero po chwili wracałam na ziemię, uświadamiając sobie, że takie rzeczy, miały miejsce 70 lat temu.
Wysiadka. Mój cel to Nowogrodzka 1/3/5.
     Uczucie strachu zniknęło po kilku dniach pobytu, gdy zauważyłam, że w instytucji, w której praktykuję, pracują zupełnie normalni ludzie – ubrani w koszulkę, trampki, kolorowe spodnie. Koszule, garsonki i dopasowane garnitury były za tajemniczymi, szklanymi drzwiami, jednak w czasie utwierdziłam się, że również ich posiadacze są zwyczajni i mili.
W moim pokoiku zawsze jest ciepło, zawsze są ziółka i herbatki do picia w firmowym kubku. Zawsze jest co przekąsić – jeśli nie winogrona spod Radomia, to porządny obiad piętro niżej. Mój dzień mija w miłym towarzystwie, pełnym klikania. 
Po miesiącu czuję się specjalistą w rozszyfrowaniu kodów i haseł takich jak: POPŻ, ŚDS, BDG, BPM, Bączek, Limanek. Jedną z niewielu rzeczy, których się nie nauczyłam, to parzenie kawy. 
Mogła[by]m tam zostać. 
Dochodzi 16. Moje cztery litery już dłuższą chwilę dają znać o swoim istnieniu.
Wychodzę.
     Zamyślona i szczęśliwa, czasem niemiłosiernie zmęczona, wsiadam do dziewiątki.
Wyjmuję książkę, choć wiem, że tym razem będę ją tylko trzymała. Mijam ulice, kamienice, drzewa, patrząc, jak liście rozpanoszyły się po mieście. Chwytam te chwile. Jest przyjemnie, bezproblemowo, słońce parzy prosto w twarz. Czy może być jeszcze lepiej?
- „Proszę bardzo!”
To do mnie? Rozglądam się.
Wstaje chłopak, blondyn, metr siedemdziesiąt. Uśmiecham się, siadam.
Lata czterdzieste powróciły.
Może być jeszcze lepiej.