Tydytydy…
Tydytydy… 6:20… Poranny półmrok w pokoju spowodowany jest nie tylko jesienią,
która rozłożyła się wygodnie w naszej Polsce - tuje za oknem i żaluzje na
oknach robią swoje. Budziku, nie jesteś moim przyjacielem.
Zaspana
wstawiam wodę, kontynuując wczorajsze rozmyślania w co mam się ubrać. Tuptam w
szarych kapciach po warszawskim mieszkaniu mając nadzieję, że nie obudzę mojej
współlokatorki. Drzwi się otwierają…
„Cześć
Michalinko, dobrze spałaś? Dzisiaj na obiad zrobimy coś pysznego!”
Dobra dusza,
wspaniały szef kuchni, pomocna dłoń. Kto by pomyślał, że anioł zaszyje się w
ciele Pani Blond Adwokat!
Makijaż,
jajecznica, pomidor, tosty z masłem i czystek, który będzie na mnie czekał po
powrocie. W tle chrupania – katolicki głos w naszym domu. Miło posłuchać czytań
z dnia. Tuż obok Anielica przed lustrem staje się Archaniołem za sprawą tuszu i
różu.
W drodze na
tramwaj rzucam uśmiech do dozorcy, który chętnie otwiera bramkę. Przede mną piętnastominutowy
spacer. W Toruniu 15 minut to dojście z mieszkania na Rynek Staromiejski
okrężną drogą, w Warszawie – dojście do sensownego przystanku. Pół godziny o 8
rano w mieście piernika, to dojazd z jednego końca miasta na drugi, tutaj – z
Ochoty do Śródmieścia, czyli ok 4 km.
Urok większych miast!
Nauczyłam
się czytać w komunikacji miejskiej a czas odgrywa w tym przypadku ogromną rolę.
Pochłanianie książki na stojąco nie jest już dla mnie czynnością nieopanowaną –
zauważyłam, że przy społeczeństwie pełnym seniorów, nie ma sensu siadanie,
chcąc być kulturalnym. Nie raz fantazjowałam na temat gentelmenów, którzy
ustępują nie tylko staruszkom, ale również zwykłym kobietom, wyobrażając sobie
mężczyzn w kapeluszach, kobiety w sukienkach… Dopiero po chwili wracałam na
ziemię, uświadamiając sobie, że takie rzeczy, miały miejsce 70 lat temu.
Wysiadka. Mój
cel to Nowogrodzka 1/3/5.
Uczucie
strachu zniknęło po kilku dniach pobytu, gdy zauważyłam, że w instytucji, w
której praktykuję, pracują zupełnie normalni ludzie – ubrani w koszulkę,
trampki, kolorowe spodnie. Koszule, garsonki i dopasowane garnitury były za
tajemniczymi, szklanymi drzwiami, jednak w czasie utwierdziłam się, że również
ich posiadacze są zwyczajni i mili.
W moim
pokoiku zawsze jest ciepło, zawsze są ziółka i herbatki do picia w firmowym
kubku. Zawsze jest co przekąsić – jeśli nie winogrona spod Radomia, to porządny
obiad piętro niżej. Mój dzień mija w miłym towarzystwie, pełnym klikania.
Po miesiącu czuję się specjalistą w rozszyfrowaniu kodów i haseł takich jak:
POPŻ, ŚDS, BDG, BPM, Bączek, Limanek. Jedną z niewielu rzeczy, których się nie
nauczyłam, to parzenie kawy.
Mogła[by]m
tam zostać.
Dochodzi 16.
Moje cztery litery już dłuższą chwilę dają znać o swoim istnieniu.
Wychodzę.
Zamyślona i
szczęśliwa, czasem niemiłosiernie zmęczona, wsiadam do dziewiątki.
Wyjmuję
książkę, choć wiem, że tym razem będę ją tylko trzymała. Mijam ulice, kamienice,
drzewa, patrząc, jak liście rozpanoszyły się po mieście. Chwytam te chwile.
Jest przyjemnie, bezproblemowo, słońce parzy prosto w twarz. Czy może być
jeszcze lepiej?
- „Proszę
bardzo!”
To do mnie?
Rozglądam się.
Wstaje
chłopak, blondyn, metr siedemdziesiąt. Uśmiecham się, siadam.
Lata czterdzieste
powróciły.
Może być
jeszcze lepiej.