poniedziałek, 12 grudnia 2016

Nie oceniaj

Było dużo ludzi wokoło, ale gdy zobaczyłam jego twarz, przypomniało mi się, że gdzieś go już kiedyś widziałam…
 - Hej… Skąd ja Ciebie znam?
- Hehe, znamy się z konkursu gastronomicznego w Warszawie.
- A, tak. Jak Ci się wiedzie w tym zakonie?

Długi, czarny habit był dobrze dopasowany. Już się naoglądałam szczupłych ojców w za dużych workach. Dobrze mu w nim było a do tego wyglądał na szczęśliwego.
Rozmowa toczyła się przyjemnie, gdy nagle podszedł do nas ON.

ON - To jest Michalina. Piękna dziewczyna, ŻONA, która nie ma jeszcze dzieci, bo muszą kupić lodówkę, samochód, suszarkę…
- Jeszcze zmywarkę!
ON  - I zmywarkę. Dopiero wtedy będą mogli zdecydować się na dzieci.
Odszedł.
Konsternacja.


Doprawdy nie mam pojęcia, czy tego rodzaju teksty mają mnie zabić na miejscu, czy zmotywować do rodzenia dzieci. Ma ON szczęście, że lubię ICH, bo 99% tych, których znam, to pozytywne osoby. Czasem z problemami lub z temperamentem choleryka, bo to jednak ludzie, ale ich rozumiem, wspieram i lubię. Niestety istnieje ten dziwny 1 %, którego nie ogarniam. Kto daje prawo do osądzania? 
Co kieruje ludzi do ciśnięcia w drugiego człowieka? Czy nie lepiej zmotywować, pochylić się nad historią, spróbować zrozumieć?


Nie oceniaj. Nie wiesz jakie plany ma druga osoba, jakie ma doświadczenie życia.
No bo skąd ON ma wiedzieć, że w bliższych planach mamy dziecko niż zmywarkę.



poniedziałek, 5 grudnia 2016

Przełom?

   Bałam się. No a jak – nie ciągnie mnie do nich. Płaczą, „pachną”, zakłócają odpoczynek, nie dają spać w nocy, przekształcają małżeństwo w nowy, dziwny twór. Ale spotkania z przyjaciółmi odmówić nie chciałam. Stęskniłam się!
Uzbrojeni w prezenty wyruszyliśmy w pięciominutową podróż wzdłuż cmentarza. Czy to miała być moja wróżba? Nie wiedzieliśmy co nas czeka – pobojowisko, głód, płacz i krzyk? Znam ich, ale przygotowałam się na Armagedon.

   Uf… Wciskamy guzik. Czekamy. Chwila zwątpienia i… Domofon pozwala na wejście. W ciszy kroczę schodami w górę w stronę przepaści. Oczywiście spokojnie – mówię za siebie. Jeśli chodzi o mojego męża - czasem mam wrażenie, że nie boi się niczego. No dobrze, dochodzimy do ostatniego piętra… Głucho. Gdzieś w oddali słychać szczekanie psów. Drzwi przestrasznego mieszkania otwierają się…

- No czeeść! Wejdźcie! A. zaraz przyjdzie, I. dopiero co się obudziła i ubiera ją w chustę.
   Wchodzę. O matko – jak czysto. O rety – stół tak ładnie
i smacznie zastawiony… Jak przytulnie i ciepło… O, jest i Pani Domu! Jak dobrze wygląda! Gdzie się zatem podziały wory pod oczami, burdel i koniec świata?

   Świeżo upieczeni rodzice opowiadali przeżycia ostatnich miesięcy. Krwi w żyłach nie mroziła atmosfera, której się obawiałam, ale opowiadania z porodówki na temat pracowników oddziału ginekologiczno – położniczego. Mała Wiewiórka spała grzecznie skulona embrionalnie, wtulona przy piersi mamy, dzięki „chustonoszeniu”. Rozmowa toczyła się tak przyjemnie, jak za czasów wspólnych Przystanków Jezus, wesel czy innych wspaniałych spotkań.
Nie było krzyku i łez, a płacz wydawał się mruczeniem super Mustanga. W mieszkaniu unosił się zapach kawy, przygotowanej przez M.

   Nadeszła chwila pierwszego, bliższego spotkania. Mama pozwoliła mi wziąć ją z sofy, więc mogłam popatrzeć najpierw na tego kręcącego się brzdąca. Co to? Hmm… Jakieś dziwne uczucie. Nie wiem o co chodzi. Ale mała jest śliczna. Jej nowa ksywa „Wiewióreczka” całkiem do niej pasuje – super czupryna, śliczne oczy… O rety, znowu to uczucie. Chcąc wziąć ją w ręce zauważyłam, że jest ona niewiele większa od moich dłoni. Taka kruszynka… Chwała mojej siostrze, która wyszkoliła mnie w chwytaniu takich maluchów. Patrzę na mojego męża, który uśmiecha się coraz szerzej i sięga po aparat. No wcale się nie dziwię – widok mnie z dzieckiem wziętym z własnej woli jest naprawdę ewenementem.
Jaa ciee… To uczucie jest coraz bardziej intensywne. Czyżby… Czyżby to był… Instynkt macierzyński?!

   Czyżby to był ten tajemny, długo oczekiwany stan? To  by znaczyło, że jest nadzieja dla zapracowanych dziewczyn, że nawet do ich serc zawita ta niezwykła moc, która pozwala znosić nieprzespane noce, obsmarowane bluzki, tygrysie brzuchy, kradzież wolnego czasu…

Mam nadzieję, że niebawem będę mogła napisać o tym więcej.




środa, 2 listopada 2016

Może być jeszcze lepiej

     Tydytydy… Tydytydy… 6:20… Poranny półmrok w pokoju spowodowany jest nie tylko jesienią, która rozłożyła się wygodnie w naszej Polsce - tuje za oknem i żaluzje na oknach robią swoje. Budziku, nie jesteś moim przyjacielem.
     Zaspana wstawiam wodę, kontynuując wczorajsze rozmyślania w co mam się ubrać. Tuptam w szarych kapciach po warszawskim mieszkaniu mając nadzieję, że nie obudzę mojej współlokatorki. Drzwi się otwierają… 
„Cześć Michalinko, dobrze spałaś? Dzisiaj na obiad zrobimy coś pysznego!”
Dobra dusza, wspaniały szef kuchni, pomocna dłoń. Kto by pomyślał, że anioł zaszyje się w ciele Pani Blond Adwokat!
     Makijaż, jajecznica, pomidor, tosty z masłem i czystek, który będzie na mnie czekał po powrocie. W tle chrupania – katolicki głos w naszym domu. Miło posłuchać czytań z dnia. Tuż obok Anielica przed lustrem staje się Archaniołem za sprawą tuszu i różu.
     W drodze na tramwaj rzucam uśmiech do dozorcy, który chętnie otwiera bramkę. Przede mną piętnastominutowy spacer. W Toruniu 15 minut to dojście z mieszkania na Rynek Staromiejski okrężną drogą, w Warszawie – dojście do sensownego przystanku. Pół godziny o 8 rano w mieście piernika, to dojazd z jednego końca miasta na drugi, tutaj – z Ochoty do Śródmieścia, czyli ok 4 km. 
Urok większych miast!
     Nauczyłam się czytać w komunikacji miejskiej a czas odgrywa w tym przypadku ogromną rolę. Pochłanianie książki na stojąco nie jest już dla mnie czynnością nieopanowaną – zauważyłam, że przy społeczeństwie pełnym seniorów, nie ma sensu siadanie, chcąc być kulturalnym. Nie raz fantazjowałam na temat gentelmenów, którzy ustępują nie tylko staruszkom, ale również zwykłym kobietom, wyobrażając sobie mężczyzn w kapeluszach, kobiety w sukienkach… Dopiero po chwili wracałam na ziemię, uświadamiając sobie, że takie rzeczy, miały miejsce 70 lat temu.
Wysiadka. Mój cel to Nowogrodzka 1/3/5.
     Uczucie strachu zniknęło po kilku dniach pobytu, gdy zauważyłam, że w instytucji, w której praktykuję, pracują zupełnie normalni ludzie – ubrani w koszulkę, trampki, kolorowe spodnie. Koszule, garsonki i dopasowane garnitury były za tajemniczymi, szklanymi drzwiami, jednak w czasie utwierdziłam się, że również ich posiadacze są zwyczajni i mili.
W moim pokoiku zawsze jest ciepło, zawsze są ziółka i herbatki do picia w firmowym kubku. Zawsze jest co przekąsić – jeśli nie winogrona spod Radomia, to porządny obiad piętro niżej. Mój dzień mija w miłym towarzystwie, pełnym klikania. 
Po miesiącu czuję się specjalistą w rozszyfrowaniu kodów i haseł takich jak: POPŻ, ŚDS, BDG, BPM, Bączek, Limanek. Jedną z niewielu rzeczy, których się nie nauczyłam, to parzenie kawy. 
Mogła[by]m tam zostać. 
Dochodzi 16. Moje cztery litery już dłuższą chwilę dają znać o swoim istnieniu.
Wychodzę.
     Zamyślona i szczęśliwa, czasem niemiłosiernie zmęczona, wsiadam do dziewiątki.
Wyjmuję książkę, choć wiem, że tym razem będę ją tylko trzymała. Mijam ulice, kamienice, drzewa, patrząc, jak liście rozpanoszyły się po mieście. Chwytam te chwile. Jest przyjemnie, bezproblemowo, słońce parzy prosto w twarz. Czy może być jeszcze lepiej?
- „Proszę bardzo!”
To do mnie? Rozglądam się.
Wstaje chłopak, blondyn, metr siedemdziesiąt. Uśmiecham się, siadam.
Lata czterdzieste powróciły.
Może być jeszcze lepiej.





piątek, 28 października 2016

Zott Natur - mój test


Od jakiegoś czasu mam okazję wypróbować nowy produkt firmy Zott – jogurt naturalny Zott Natur.
8 smaków: 4 x musli: czekolada – banan, tropikalne, orzechowe, oraz miodowe z dodatkiem migdałów, oraz 4 x owocowe: soczysta wiśnia, słodka jagoda, rajska brzoskwinia i słoneczna truskawka. 

Co jest w tym interesującego? Jest to nowość, którą znajdziecie na półce pośród jogurtów naturalnych. Rzeczywiście skład jest całkiem naturalny: mleko, białka mleka, żywe kultury bakterii. Żadnego cukru, żadnych złych składników. Co do dodatków – w musli (mam w ręku Crunchy Honey) płatki owsiane, siekane migdały 15 %, cukier olej słonecznikowy, mąka pszenna, płatki pszenne, miód 4,5 %, mąka ryżowa, sól, mąka pszenna słodowa, dekstroza.





Skład dodatku owocowego (Rajska Brzoskwinia): brzoskwinie 40 %, cukier, sok brzoskwiniowy z koncentratu 35 %, skrobia modyfikowana (!), sok z marakui z koncentratu 1 %, sok z cytryny z koncentratu, substancja zagęszczająca: mączka chleba świętojańskiego, koncentrat z dyni, koncentrat z marchwii.




Moja subiektywna ocena: pozytywna. Z chęcią zabierałam Zott Natur na zajęcia, mimo, że nie jestem jakaś szczególnie fit, to lubię czytać składy, a ten mi odpowiada. Trudno trafić jednak na musli czy dżemy z przykładnym składem, więc nie łudzę się. Gdyby produkt pojawił się w sklepie, do którego chodzę najczęściej, to na pewno bym kupowała. 

Polecam! :) 

środa, 14 września 2016

Grecja po raz pierwszy - witaj Rethymno!

 Kamieniste plaże Gran Canarii, widoki oraz wspomnienia roku 2015 utwierdziły nas - młode Sikorki - że chcemy podróżować. Niezjedzone sushi, nieodwiedzeni spontanicznie przyjaciele 
z odległych miast, oraz brak nowej sukienki to tylko niektóre
z wyrzeczeń, które podejmowaliśmy przez ostatni rok. Po raz X utwierdziliśmy się, że czasem warto się poświęcić :)

Malta, Korsyka, Sardynia, Cypr, Włochy... Pomysłów było wiele
i wiele czynników odzywało się w czasie naszego planowania, choć wiadomo, że naszą głową kierowała mimo wszystko oszczędność. 

Szukaliśmy dobrych cen linii lotniczych na Sardynię, bo ta wyspa zainteresowała nas swoim krajobrazem, jednak pewnego dnia wytropiłam dobre ceny lotów na Kretę. 

W jaki sposób szukaliśmy noclegów? Po raz drugi wybraliśmy Airbnb.

Jak wyglądało to u nas cenowo? Proszę bardzo, kawa na ławę :)

- Loty Wrocław – Kreta i Kreta – Wrocław: 959,55 zł
- Nocleg: 1151,57 zł

- Życie na Krecie (restauracje, pamiątki, bilety, jedzenie): 1450 zł

Podsumowując: 3561,12, co daje 1780,56 zł za osobę.


Było cudownie, lot minął przyjemnie, Airbnb po raz kolejny przekonało nas do siebie a życie na wakacjach mieliśmy na fajnym poziomie: praktycznie codziennie jedliśmy na mieście, w lodówce mieliśmy wszystko czego było nam potrzeba. Niestety nie mieliśmy samochodu podczas tej wyprawy i nie odwiedziliśmy najważniejszych miejsc, ale nie żałujemy – chcieliśmy zażyć więcej wakacji typu „leżing, plażing, smażing” z nutką podróżowania i udało nam się to :)


















































Owoce sezonowe: bolesne przy bliższym poznaniu!














Z pozdrowieniami dla tych, którzy byli na Camino! 



W restauracji "Zisis"



Sklepy typu "GS"


Ale tam można było spotkać takie cuda:



Napotkany przy kasie biletowej na dworcu autobusowym!



Bilety do Gerani - wioski 20 minut od Rethymno.








W Polsce są gołębie a w Grecji... Koty! A tak serio, to zapomniałam zapytać o to Greków - skąd jest ich aż tyle? 


Przyłapane!



Chciałam tam usiąść, ale najpierw musiałam kogoś wygonić...




Ten trochę przypomina mi Batmana, a Wam?






Inne zwierzęta też mnie interesowały :) 




Ta koza patrzyła na nas z wyższością :)

Doprawdy nie wiem dlaczego tyle zwierząt miało jakieś skaleczenia oczu, uszu...

Nasze odkrywanie!



Zachciało mi się podróży autostopowych po Krecie... Ale nie wiedzieliśmy, że na tej wyspie nie jest to mile widziane, bo kojarzone jest z hipisami, którzy pozostawili po sobie nieprzyjemne wspomnienia. Jaki był efekt tego pomysłu? Pierwsza autostopowa porażka w życiu i...


 ... baklawa na poprawę humoru :)





















 Andrzej - jedyny pies, przy którym przeszło mi przez myśl, żeby zabrać go do Polski. Ale spokojnie mężu - tę myśl zostawiłam w Grecji razem z nim! :)







Uciążliwe było chodzenie po chodnikach Rethymno... I to nie tylko przez niskie drzewa - te większe, też utrudniały spacery.




Jeden z domów naszych właścicieli. Ja chodziłam sobie po ogrodzie i robiłam zdjęcia bakłażanom, a mąż czytał Kapuścińskiego :) 

 Schowany, jedyny katolicki kościół św. Antoniego w Rethymno. Jak widać - patron pomógł się odnaleźć!

Knajpka dla tubylców. Zapełniona wieczorami, zero turystów... Chyba że my byliśmy w pobliżu :)
Dobra sałatka grecka w super cenie i alkohol Raki podawany przez właściciela i w jego towarzystwie wypijany!
Ja: za mocne dla mnie!
Właściciel: jak to za mocne, przecież jesteście z Polski!

Tak, to o tym sklepie mogliście przeczytać na fejsie. Staraliśmy się zrobić takie zdjęcie, które najwierniej przedstawiałoby te realia!





Restauracja "Zisis" oddalona od centrum miasta, myślę że łatwo znajdziecie ją w Internecie.  

Polecamy na randkę, na kolację, na "po prostu". 



Często na koniec dostawaliśmy owoce, Raki ale tym razem otrzymaliśmy baklawę - wiedzieli jak mnie zdobyć! :D 






 Granat na lotnisku! Jedyny dozwolony :)


Wszystko co dobre szybko się kończy... Ale nie powinno aż tak gnać! Myślę, że tam wrócimy.



Dziękuję Wam za aktywność, konstruktywne uwagi i dobre słowo. Jak widzicie, rozkręcam się powolutku :) 

Napiszcie które zdjęcie podoba Wam się najbardziej! Jestem ciekawa Waszego zdania!