Wiosna. Jest przepięknie. Bardzo
się jaram tą pogodą, niebem bez chmurki, kwiatami na balkonie. Widok
rozwijających się pączków napawa mnie optymizmem do tego stopnia, że na 5 minut
kompletnie zapominam o podwójnej sesji, nienapisanej magisterce, którą muszę
oddać na wczoraj i o semestralnym egzaminie z niemieckiego.
Miss Ferreira, której jestem
fanką, napisała ostatnio post o mieszkaniu na wsi. Termin wpisu idealny, bo
akurat w weekend po publikacji wyjechaliśmy do mojej rodzinnej miejscowości o
wdzięcznej nazwie Wrząca Wielka. To tam zagrabiałam podwórko równo „pod
linijkę”, łaziłam po drzewie z Darią, sadziłam tulipany wzdłuż tui i robiłam
zdjęcia z chłopakiem Piotrem w „konfesjonale”. Ogród był dla mnie z jednej
strony chwilą wytchnienia i przestrzenią do rozwinięcia wyobraźni po
przeczytanym „Tajemniczym ogrodzie”, ale z drugiej przekleństwem, ze względu na
obowiązki. O ileż bardziej wolałam posiedzieć z dawną „Załogą Biskupa” w
pokoju, niż grzebać w ziemi, słuchając mamy prawiącej o tym, jak idealny jest
to wysiłek fizyczny i jak bardzo wtedy ćwiczę. No, ta, chyba siłę woli i cierpliwość
:P
W konsekwencji zaczęłam
fantazjować o mieszkaniu w mieście i rozmyślać o wyższości odgłosu jeżdżących
samochodów nad ćwierkającą, wiejską sikorką. Już wtedy wychodziłam naprzeciw
przemądrzałym malkontentom i ubezpieczałam się, że cenię wieś i zapewne będę za
nią jeszcze tęsknić. „Dajcie mi jednak pożyć w klimacie metropolii”.
Przyszły studia, a wraz z nimi
toruńskie spaliny, oraz mieszkanie na parterze od północy. Lubiłam swój
licencjacki pokoik, ale brak słońca i ciszy zaczął mi doskwierać. Zaczęłam
przemycać do Torunia ogrodowe wychowanie. Modliłam się, by sąsiedzi nie
zauważyli jak sieję maciejkę pod krzakiem i rozmyślałam z kim się zakolegować,
w celu wypielenia ogródka przy Martówce.
Obecnie mieszkamy w wieżowcu z
widokiem na starówkę. Drzewa oglądam z góry. Mamy balkon od wschodu, na którym
rozwijają się embriony kwiatów. Jestem dumna z ogrodowego dziedzictwa, jakie
dała mi moja rodzina – mama nauczyła mnie dbać o porządek nie tylko wewnątrz
domu, ale też wokoło. Tatę wspominam jako dzielnego rycerza walczącego z
wszelkim chwastem i innymi potworami mieszkającymi na wsi. Każda z nas – trzech
sióstr – odziedziczyła coś po naszych rodzicach. Przymusowe roboty ogrodowe
były udręką, którą ku zdziwieniu z czasem polubiłam i przenoszę do mojego
miejskiego ogródka.
Spójrz za okno i uśmiechnij się –
wiosna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz