Bałam się. No a jak – nie ciągnie mnie do nich. Płaczą,
„pachną”, zakłócają odpoczynek, nie dają spać w nocy, przekształcają małżeństwo
w nowy, dziwny twór. Ale spotkania z przyjaciółmi odmówić nie chciałam.
Stęskniłam się!
Uzbrojeni w prezenty wyruszyliśmy w pięciominutową podróż
wzdłuż cmentarza. Czy to miała być moja wróżba? Nie wiedzieliśmy co nas czeka – pobojowisko, głód, płacz i krzyk? Znam ich, ale przygotowałam się na Armagedon.
Uf… Wciskamy guzik. Czekamy. Chwila zwątpienia i… Domofon
pozwala na wejście. W ciszy kroczę schodami w górę w stronę przepaści.
Oczywiście spokojnie – mówię za siebie. Jeśli chodzi o mojego męża - czasem mam
wrażenie, że nie boi się niczego. No dobrze, dochodzimy do ostatniego piętra…
Głucho. Gdzieś w oddali słychać szczekanie psów. Drzwi przestrasznego
mieszkania otwierają się…
- No czeeść! Wejdźcie! A. zaraz przyjdzie, I. dopiero co się
obudziła i ubiera ją w chustę.
Wchodzę. O matko – jak czysto. O rety – stół tak ładnie
i smacznie zastawiony… Jak przytulnie i ciepło… O, jest i Pani Domu! Jak dobrze wygląda! Gdzie się zatem podziały wory pod oczami, burdel i koniec świata?
i smacznie zastawiony… Jak przytulnie i ciepło… O, jest i Pani Domu! Jak dobrze wygląda! Gdzie się zatem podziały wory pod oczami, burdel i koniec świata?
Świeżo upieczeni rodzice opowiadali przeżycia ostatnich
miesięcy. Krwi w żyłach nie mroziła atmosfera, której się obawiałam, ale
opowiadania z porodówki na temat pracowników oddziału ginekologiczno –
położniczego. Mała Wiewiórka spała grzecznie skulona embrionalnie, wtulona przy
piersi mamy, dzięki „chustonoszeniu”. Rozmowa toczyła się tak przyjemnie, jak
za czasów wspólnych Przystanków Jezus, wesel czy innych wspaniałych spotkań.
Nie było krzyku i łez, a płacz wydawał się mruczeniem super
Mustanga. W mieszkaniu unosił się zapach kawy, przygotowanej przez M.
Nadeszła chwila pierwszego, bliższego spotkania. Mama
pozwoliła mi wziąć ją z sofy, więc mogłam popatrzeć najpierw na tego kręcącego
się brzdąca. Co to? Hmm… Jakieś dziwne uczucie. Nie wiem o co chodzi. Ale mała
jest śliczna. Jej nowa ksywa „Wiewióreczka” całkiem do niej pasuje – super
czupryna, śliczne oczy… O rety, znowu to uczucie. Chcąc wziąć ją w ręce
zauważyłam, że jest ona niewiele większa od moich dłoni. Taka kruszynka… Chwała
mojej siostrze, która wyszkoliła mnie w chwytaniu takich maluchów. Patrzę na
mojego męża, który uśmiecha się coraz szerzej i sięga po aparat. No wcale się
nie dziwię – widok mnie z dzieckiem wziętym z własnej woli jest naprawdę
ewenementem.
Jaa ciee… To uczucie jest coraz bardziej intensywne. Czyżby…
Czyżby to był… Instynkt macierzyński?!
Czyżby to był ten tajemny, długo oczekiwany stan? To by znaczyło, że jest nadzieja dla
zapracowanych dziewczyn, że nawet do ich serc zawita ta niezwykła moc, która
pozwala znosić nieprzespane noce, obsmarowane bluzki, tygrysie brzuchy,
kradzież wolnego czasu…
Mam nadzieję, że niebawem będę mogła napisać o tym więcej.
wzruszam się na te i inne wspomnienia. dziękuję.
OdpowiedzUsuń